Bohaterowie

 

Ma 25 lat, jest świeżo upieczoną absolwentką ratownictwa medycznego Akademii Medycznej. 

 

 



Martyna pochodzi z „porządnego”, dobrze sytuowanego domu. Ojciec nie akceptuje jej życiowego wyboru. Fakt, że córka została ratownikiem, uważa za zwykłą fanaberię. Martyna, chociaż brakuje jej doświadczenia, szybko się uczy i daje z siebie w pracy dwieście procent normy. I choć trafiła do tego zawodu bardziej z przekory, niż z powołania, odnalazła w nim prawdziwą, życiową pasję. Dziewczyna ma „charakterek”, często kieruje się emocjami, a jej temperament powoduje czasem problemy. Ale równocześnie jest pełna empatii i ma odwagę, by stanąć w obronie drugiego człowieka - nie bacząc na konsekwencje.

 

 

 

Ma 28 lat, jest ratownikiem medycznym i kierowcą karetki. 

 

 

 

 

Jego pasją są samochody, do tego imprezy i dziewczyny - przynajmniej sam tak twierdzi. Piotr wciąż rzuca cyniczne uwagi, komentując zdarzenia i zachowanie ludzi wokół... Ale w głębi serca to po prostu szczery, dobry chłopak, który pragnie spełnić swoje życiowe marzenia.
      Jego związek z Wiktorem przypomina relację ojciec – syn. Często się kłócą i dogryzają sobie, ale łączy ich bezwzględne zawodowe zaufanie. Banach jest dla Piotra nie tylko przyjacielem, lecz także autorytetem. I to właśnie dzięki niemu Strzelecki zrealizuje w końcu swoje marzenie: zacznie studia medyczne.

 

 

Ma 44 lata, jest doświadczonym lekarzem, zdolnym chirurgiem, który z powodów osobistych porzucił pracę w szpitalu na rzecz pogotowia.




 

Wiktor to człowiek „z przeszłością” - szorstki i wymagający dla siebie oraz podwładnych. Uzależniony od adrenaliny, świetny wspinacz-himalaista. Kilka lat temu podczas wyprawy w góry stracił żonę, z którą razem się wspinali. I ten dramat go odmienił. Wiktor porzucił karierę chirurga, samotnie zajął się wychowaniem córki i postanowił znaleźć nowy pomysł na życie. Z początku praca w pogotowiu była dla niego tylko formą ucieczki od bolesnych wspomnień. Szybko jednak się okazało, że lekarz sprawdza się w niej nie gorzej niż przy stole chirurgicznym. Banach walczy o każdego pacjenta i wiele osób zawdzięcza mu zdrowie lub życie. A do tego jest świetnym psychologiem i potrafi dostrzec, że pod chorobą kryje się zawsze cierpiący człowiek. Dla dobra pacjenta jest gotów przekraczać przepisy i procedury. I nawet podczas tak krótkiego kontaktu, jaki lekarz pogotowia ma z chorym, umie zobaczyć ukrytą prawdę i rzeczywisty problem.

28. Liczy się podejście


… - Panie Piotrze proszę się pośpieszyć. – Powiedział swoim oschłym tonem Góra.
- Przecież idę. – Burknąłem pod nosem.
Wychodząc chwyciłem swoją kurtkę, która wisiała na krześle.
- Niech jedzie pan ostrożniej.
- Ale...
- Jak spowoduje pan wypadek to z przekonaniem nikomu pan nie pomoże.
- Jak dojedziemy za późno, tym bardziej nikomu nie pomożemy.
- Panie Strzelecki! Ma pan wykonywać polecenia, a jeśli się panu nie podoba może się pan zwolnić!
Pewnie cieszyłby się gdybym tak zrobił. Zwolniłem odrobinę i po chwili namysłu postanowiłem już nic nie mówić. Co chwilę jednak spoglądałem na zegarek. Czas leciał z minuty na minutę, a my byliśmy jeszcze daleko. Kiedy po 15 minutach dojechaliśmy na miejsce z domku wybiegł przerażony mężczyzna.
- Boże, ona nie oddycha, zróbcie coś!  - Krzyczał.
- Proszę powiedzieć co się stało. – Mówił spokojnie Artur.
- Żona od rana źle się czuła. Mówiłem jej, żebyśmy pojechali do lekarza, ale nie słuchała. Ona nie oddycha!
- Czy żona na coś choruje?
- Ostatnio często narzeka, że boli ją głowa.
Właśnie tym sposobem doszliśmy do nieprzytomnej kobiety. Wolno, spacerkiem.
(Chwilę później) 
- Asystolia. – Powiedział Adam. Spojrzałem na doktora Górę. W jego oczach widać było, że nie wie co ma robić. Próbował jednak tego nie pokazywać i co chwilę zwracał mi uwagę.

Po dyżurze przebrałem się i kiedy miałem już wychodzić zatrzymał mnie, nie kto inny jak doktor Góra.
- Niech pan zaczeka, panie Strzelecki. - Powiedział z pogardą. Zatrzymałem się w progu drzwi i po chwili odwróciłem się w stronę lekarza. - Może pan usiądzie?
Zastanawiałem się tylko czemu "wielki" pan doktor siedzi za biurkiem Wiktora? Niechętnie usiadłem i obojętnie spojrzałem na jego twarz.
- Pana dzisiejsze zachowanie było niedopuszczalne. To profesjonalny zawód, a nie piaskownica. Jeśli nie odpowiada panu...
Nie pozwoliłem mu jednak dokończyć.
- To mam odejść? To już wiem. - Po cichu wyśmiałem jego słowa.
- Panie Strzelecki. - Pochylił się nade mną. - W tym zawodzie liczy się profesjonalizm. Tu nie ma miejsca na eksperymenty. Jeśli jeździ pan razem ze mną to musi się pan dostosować do moich zasad.
- Doktor Banach...
- Nie interesuje mnie żaden Banach. On ma swoje zasady, ja mam swoje. Jeśli pan tego nie zrozumie, nie widzę dalszej współpracy. Zresztą zauważyłem, że jest pan bardzo roztargniony w pracy. Proszę coś z tym zrobić. Do widzenia.
- Kim w ogóle pan jest, żeby mówić takie rzeczy? Z tego co wiem, to jest pan tylko lekarzem, a nie szefem stacji. W kwestii zwolnienia, o które ma pan namyśli, może decydować tylko Wiktor. I jeszcze jedno. To miejsce za biurkiem nie należy do pana. Do widzenia.
Trzasnąłem drzwiami. Szedłem najszybciej jak potrafię nie zwracając uwagi na innych. Kiedy doszedłem do samochodu zatrzymałem się na chwilę. Oparłem się ręką o dach pojazdu. W kieszeni spodni usłyszałem dzwonek telefonu, odebrałem.
- Tak?
- Witaj Piotrek. Widzisz dzwonie, bo chciałabym zaprosić Cię jutro na obiad.
Była to moja mama.
- Pewnie, chętnie przyjdę. - Ucieszyłem się.
-Grzesiek i Tomek na pewno się ucieszą. Ostatnio pytali o Ciebie.
- W takim razie będę na pewno. Do zobaczenia. - Rozłączyłem się i zaraz potem wsiadłem do samochodu. Z mamą zawsze miałem dobre kontakty. Rozumieliśmy się też z braćmi.
Kilka minut później zaparkowałem przed domem i wszedłem do mieszkania. Zdjąłem kurtkę i odwiesiłem na wieszaku. Podszedłem do siedzącej Martyny na kanapie.
- Cześć kochanie.- Powiedziałem całując ją w czoło. Dziewczyna drygnęła. - Przepraszam, przestraszyłem Cię?
- Troszkę. Zaczytałam się i straciłam poczucie czasu.
- Ile już tak siedzisz? - Zaśmiałem się.
- Która godzina?
- 19:00 .
- To z dwie godziny.
- Oj Martynka, Martynka.
- Piotruś. - Powiedziała i czule mnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek i objąłem ją w pasie.
- Jak się czujesz? - Spytałem.
- Teraz wyśmienicie.
- To dobrze, bo jutro poznasz moją mamę i braci. - Uśmiechnąłem się.
- Mówisz poważnie?
Przytaknąłem. Mamie zrobię niespodziankę. Przecież kiedyś musi poznać Martynę i dowiedzieć się o wszystkich zmianach w moim życiu.
- Nie stresuj się tak!
- Wcale się nie...
- Właśnie widzę. - Zaśmiałem się. - Wiem co poprawi Ci humor.
Zacząłem całować dziewczynę i powoli znaleźliśmy się w sypialni.

Leżeliśmy na łóżku. Martyna położyła swoją głowę na moim ramieniu, a ja gładziłem ręką jej włosy.
- Nie boisz się? - Spytała.
- Czego? - Kątem oka na nią spojrzałem.
- Tego wszystkiego co nas czeka. - Po chwili jednak dodała. - Zresztą nie ważne. Jak w pracy?
- Dobrze, tęsknimy za Tobą. - Skłamałem. Nie będę mówił na razie o Arturze. Nie chcę jej teraz denerwować.
- A pozdrowiłeś ich ode mnie?
- Zapomniałem, ale obiecuje, że zrobię to jutro.
Wstałem i poszedłem do łazienki się umyć. Kiedy wyszedłem, Martyna już spała. Położyłem się obok, przytuliłem się do niej i również zasnąłem.

Następnego dnia, rano byłem już w stacji. Dyżur miałem od 6:00 do 14:00 , więc spokojnie zdążę na obiad u mojej mamy. Starałem się nie myśleć o doktorze Górze co mi się opłaciło. Nie spotkałem go przez cały dzień. Przynajmniej jego większość. Kiedy przyjechaliśmy z ostatniego wyjazdu, a mój dyżur dobiegał końca, stał przed drzwiami do budynku. Zdawało mi się, że specjalnie czekał na nas. Byłem jednak w błędzie. Kiedy razem z Adamem przeszliśmy koło niego, nawet nie drgnął. Posłał mi jedynie lodowate spojrzenie spod swoich przymrużonych oczu. Zignorowałem to i poszedłem do pokoju. Wypiłem kubek ciepłej herbaty i przebrałem się w normalne ubranie. Wychodząc pozdrowiłem Wiktora i Adama od Martyny, a oni kazali życzyć jej powrotu do zdrowia. Razem z Adamem wyszliśmy na zewnątrz, pożegnaliśmy się i każde z nas udało się w swoją stronę. Jadąc do domu, zadzwoniłem do dziewczyny i powiedziałem, że niedługo będę. Zostawiłem samochód przed płotem i poszedłem się przebrać w bardziej odpowiednie ciuchy. Z szafy wyciągnąłem dżinsowe spodnie, białą koszulkę i granatową marynarkę. Nie lubię chodzić w garniturze. Moja mama dobrze o tym wie i nie wymaga tego ode mnie. Przeszedłem jeszcze do kuchni napić się soku. Właśnie wtedy otworzyły się drzwi od łazienki, a w nich stanęła Martyna. Miała na sobie biała sukienkę w koronkę, czarną, skórzaną kurtkę i brązowe buty na lekkim obcasie,a jej rozpuszczone włosy, leżały na jej prawym ramieniu.
Brakowało jej jedynie korony.
- Aż tak źle? - Przejęła się, poprawiając ostatni kosmyk włosów.
- Wyglądasz po prostu... - Nie wiedziałem co powiedzieć. - Jak prawdziwa księżniczka.
Patrzyłem na nią z głębokim uśmiechem nie mogąc oderwać od niej wzroku. Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi, pomalowanymi na czarno, oczami i również lekko się uśmiechnęła.
- Jedziemy? - Zapytałem.
- Jasne. - Odparła i chwyciła telefon ze stolika. Otworzyłem Martynie drzwi i pojechaliśmy. Mój rodzinny dom na wsi nie znajdował się daleko, niecałe 30 minut drogi. Czas minął szybko i byliśmy już przed domem mojej mamy. Martyna szła pierwsza, jednak przed samą furtką zatrzymała się.
- Piotrek, a co jeśli Twoja mama mnie nie polubi? - W jej głosie słychać było smutek.
- Martynka, Ciebie lubią wszyscy, więc tym to się na razie nie przejmuj. - Powiedziałem i pocałowałem ją w usta dla pewności siebie. Weszliśmy do środa i po chwili przywitała nas mama.
- Cześć Piotruś. - Ucieszyła się i pocałowała mnie w policzek na przywitanie.
- Mamo to jest Martyna. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Jesteśmy razem.
- Dzień dobry. - Powiedziała.
- Kochanie mów do mnie Gosia. - Odparła mama i uśmiechnęła się promiennie. Przeszliśmy do salonu. Siedzieli tam moi bracia.
- Siema chłopaki. - Powiedziałem.
- Piotrek!. - Powiedzieli jednocześnie i wstali od stołu. - A kto to jest? - Młodszy z nich spojrzał na Martynę.
- To Martyna, moja dziewczyna, więc macie być grzeczni, jasne? - Spojrzałem na dziewczynę i zaśmiałem się.
- Jasne Piotrek.. - Odpowiedzieli i uśmiechnęli się do Martyny.
- Ładnie wyglądasz. - Powiedział Tomek.
- Ejejej, od kiedy to do starszych na "ty" ? - Zwróciłem mu uwagę.
- Piotrek, daj spokój, nie chcę czuć się jak 40 letnia kobieta.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść obiad. Rozmawialiśmy między innymi o klubie piłkarskim, do którego zapisał się Tomek. Zawsze interesował go ten sport. Po obiedzie, mama poczęstowała nas ciastem.
- Chcecie napić się wina? - Spytała. - Ostatnio dostałam je od sąsiadki, a że ja nie piję pomyślałam o Was.
- Nie mamo, ja prowadzę.
- A Ty Martyna?
- Nie ja dziękuję, nie mogę. - Odpowiedziała Martyna.
- Przecież jeden kieliszek Ci nie zaszkodzi.
- Mamo Martyna i ja spodziewamy się dziecka. - Odpowiedziałem za dziewczynę. Widziałem, że jest zmieszana i nie wie co powiedzieć.
- Naprawdę? - Ucieszyła się. - To faktycznie nie możesz! - Martyna kiwnęła głową. - Gratuluję Wam obojga!
Teraz rozmawialiśmy już o dziecku i naszym życiu. Mama chciała dowiedzieć się co dzieję się u nas. Jak się poznaliśmy. Wypytywała też o Wiktora, którego dobrze zna. Siedząc i rozmawiając minęło kilka godzin. Musieliśmy już wracać ze względu na Martynę. Nie mogła się jeszcze tak przemęczać. Mama zapakowała nam ciasto na drogę, ubraliśmy się i odjechaliśmy.

27. Przeciwieństwa się... Przyciągają?


Rano obudziłam się sama. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka pomimo, że czułam się lepiej. Nareszcie jak dawniej, przed chorobą. Miałam ochotę wyjść z domu. Pogoda dzisiaj dopisywała, świeciło słońce, a na niebie nie było żadnej chmury. Zapowiadał się bardzo miły dzień. Nie myśląc oczywiście o tym, że nadal nie mogę ruszać się z mojego łóżka. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać gdzie jest Piotrek. Z tego co wiem do pracy ma dopiero na 12, więc powinien być jeszcze w domu. Szybko jednak wiedziałam gdzie jest. Usłyszałam dźwięk upadającego talerza w kuchni. Wstałam z łóżka i poszłam zobaczyć co się stało.
- Och Ty kucharzu - powiedziałam. Piotrek stał na środku kuchni z tostami. A raczej tostami na jego koszulce.
- Obudziłem Cię?
- Nie. - Pomogłam mu posprzątać, a chłopak uśmiechnął się i miał zamiar mnie pocałować.
- Najpierw idź się przebierz, a potem mnie całuj. - Zaśmiałam się.
- Takiego już mnie nie kochasz?
- Kocham, kocham, ale zdecydowanie wole Cię w tej czyściejszej wersji. Idź już.
Piotr poszedł do pokoju, a ja zajrzałam do lodówki. Wrócił mi też apetyt. Wyciągnęłam kilka rzeczy i zrobiłam kilka kanapek.
- Przecież bym je zrobił. - Chłopak mnie odciągnął.
- Piotrek ja nie mogę leżeć ciągle w łóżku!
- Przecież możesz jeszcze na kanapie w salonie.
- Dzięki. - Powiedziałam ironicznie, a on się zaśmiał.
Tak jak Piotrek poradził, usiadłam na kanapie. Tu przy najmniej jest większy telewizor. Ten dzień pewnie znów przy nim spędzę. Co innego można robić, kiedy trzeba ciągle leżeć? Została mi jeszcze książka, jednak teraz nie miałam na nią ochoty.
- Śniadanie podano. - Piotrek podał mi talerz i usiadł obok.
- Śniadanie, które sama zrobiłam. Namęczyłeś się, prawda Piotruś?
- Oczywiście, musiałem je tu przynieść z kuchni! - Zaśmiałam się. - Chyba się już lepiej czujesz.
- A skąd wiedziałeś?
- Ja wszystko wiem.
Razem zjedliśmy śniadanie. Oparłam się o ramię Piotrka, a on objął mnie w tali.
- Zaraz dwunasta, nie powinieneś wychodzić?
- Powinienem.
- Wiktor będzie zły jak się spóźnisz.
- Martynka spokojnie, dojadę za dziesięć minut.
Siedzieliśmy jeszcze przez chwilę, po czym chłopak pocałował mnie w usta i wstał.
- Pozdrów ode mnie Wiktora i Adama jeśli będziesz się z nim widział - powiedziałam.
- Pozdrowię. - Piotrek ubrał kurtkę i pocałował mnie raz jeszcze. - Do zobaczenia.
Poszłam do pokoju się ubrać. Wyciągnęłam z szafy jasne dresy i niebieską bluzkę, a włosy związałam w koka. Wychodząc z pokoju, chwyciłam książkę i telefon ze stolika. Spojrzałam na wyświetlacz, kilka nieodebranych połączeń. Wszystkie były od mojej mamy. Nie miałam jednak zamiaru do niej dzwonić. Odłożyłam telefon na kanapę i zajęłam się czytaniem książki. Po przeczytaniu około 30 stron mogę stwierdzić, że jest niesamowita! Opowiada o dziewczynie, która w wieku 2 lat przeprowadziła się razem z ojcem i starszą siostrą do Madrytu ze względu na śmierć matki. Przez kilkanaście lat podróżowali po świecie, aż w końcu wrócili do swojego rodzinnego domu w Buenos Aires i tam zaczyna swoje nowe życie.


Kiedy otworzyłem drzwi do pokoju ratowników, za biurkiem zobaczyłem nie Wiktora, a mężczyznę w okularach. Tego samego, który wczoraj rozmawiał z doktorem i z którym kłóciłem się na parkingu.
- Co pan tutaj robi? - Zwrócił się do mnie oburzony. - Tu nie wolno wchodzić!
- Tak się składa, że tu pracuję - zdziwiłem się.
- Dzień dobry Piotr. - Do pokoju wszedł Wiktor.
- Dzień dobry doktorze.
- Widzę, że już się poznaliście? To jest doktor Artur Góra, będzie on zastępował Martynę. - Oznajmił.
- Doktorze, ale Martyna niedługo wróci.
- Z tego co mi wiadomo, pani Martyna nie jest w stanie teraz wykonywać swojej pracy. - Wtrącił Góra.
- To chyba pan mało wie.
- Piotr, spokojnie. Rozmawiałem z Martą, wszystko mi powiedziała i narazie musimy ją zastąpić. - Powiedział Wiktor, a doktor Góra posłał na mnie wrogie spojrzenie. Wiedziałem, że nie będzie nam się dobrze współpracowało.


Ten dzień nie należał do ciężkich. Kiedy wróciliśmy z ostatniego wyjazdu, usiadłem na fotelu. Siedziałem tak przez dłuższy czas.
- Piotr, muszę dzisiaj wyjść szybciej, jeździcie teraz z doktorem Górą. - Powiedział Wiktor.
- Pan żartuje?
- Nie Piotr, mam zebranie w szkole u Zosi.
- Ale doktorze. - Wstałem.
- Do jutra Piotr.
- Do widzenia. - Odpowiedziałem obojętnie. Kilka chwil później miałem swoje pierwsze wezwanie z Górą...

26. Kolejna podróż?!


Leżąc w łóżku, ciągle zastanawiałam się jakie znaczenie miał ten sen. Czemu te myśli tak mnie prześladują? Czy robię coś źle? A może... Nie to przecież niemożliwe... W głowie miałam coraz więcej pytań i zbyt mało odpowiedzi. A Marta? Jak ona poradziła sobie z tą całą sytuacją? Też myślami wracała do tego samego? Zastanawiała się "co by było gdyby..."? Nie wiem... O czym mam myśleć, siedząc ciągle w domu? Udawać, że nic się nie stało? Że jest wszystko w porządku? Nic nie jest... Czy w ogóle nadaję się na matkę? Nie doświadczyłam "prawdziwej matczynej miłości" to będę potrafiła ją dać własnemu dziecku? Poradzę sobie? Nie mogę przecież polegać na rodzicach. Leżąc tam, w szpitalu, uświadomiłam sobie, że nie warto. I tak zawszę usłyszę to samo. Zmieni się coś? Wątpię...
- Jesteś głodna? - Piotrek stanął w progu drzwi.
- Nie, ale dzięki za troskę.
Nie chciałam nic jeść. Na sam widok jedzenia robiło mi się niedobrze.
- Niedługo powinna przyjść Marta. - Zarzuciłam cicho. Chłopak jednak nie usłyszał, zdążył przejść do innego pokoju. Znów oparłam swoją głowę o poduszkę, a ze stolika, który stał obok łóżka, wzięłam pierwszą lepszą książkę. Było ich tam sporo. Tak naprawdę leżały tylko do ozdoby, ale co mi szkodzi przeczytać jedną. I tak nie mam nic ciekawszego do zrobienia. A może spodoba mi się i nie będę mogła się od niej oderwać, pomyślałam. Tytuł brzmiał bardzo ciekawie, "Znów jestem w podróży" . Jak zawszę zaczęłam od ostatniej strony, ale zaraz potem przewróciłam kartki na początek. Kilka pierwszych zdań bardzo mi się spodobały, "Moje nowe życie rozpoczęło się tuż po przyjeździe do Buenos Aires. Byłam zmęczona długim lotem z Madrytu i gdy siostra otworzyła drzwi do naszego domu, marzyłam tylko o łóżku. Odechciało mi się jednak spać, gdy zobaczyłam tych wszystkich ludzi w holu..." , tak zaczynała się historia...
Byłam zajęta czytaniem książki i nie zauważyłam, że jest już wpół do ósmej.
- Cześć Martyna. - Spojrzałam na wchodzącą do pokoju Martę.
- Marta, mogłaś zadzwonić to bym...
- To byś dalej leżała w łóżku. - Dokończyła za mnie. - I tak musisz.
- Dobra, niech Ci będzie. - Uśmiechnęłam się.
- Jak się czujesz?
- Źle. Ciągle tylko leżę, z nikim nie rozmawiam. Nie mam też apetytu.
-  Ale pamiętasz, że coś mi obiecałaś?
- Pamiętam.
- To dobrze, bo mnie zawszę się dotrzymuję słowa. - Zaśmiałyśmy się. Odłożyłam książkę na stolik i usiadłam.
- Czemu nie udało się uratować Twojego dziecka?
- Miałam krwotok. Zbyt długo leżałam bez udzielenia pierwszej pomocy, a dalej już nic nie pamiętam.
- Rozumiem.
- Ale skoro tak się stało, musiał być jakiś powód...
Marta nie siedziała zbyt długo. Mieszkała na drugim końcu miasta, dlatego nie mogła pozwolić sobie na długie odwiedziny o tak późnej porze. Kiedy wyszła było już po dwudziestej. Poszłam do łazienki się odświeżyć. Spojrzałam na siebie w lustrze. Ktoś może kochać kogoś takiego jak ja? Było mi smutno...
Znów wróciłam do swojego łóżka. Leżałam sama. Nie miałam już jednak ochoty na książkę, w mojej głowie narodziły się nowe pytania. Kilka minut później przyszedł Piotrek.
- Potrzebujesz czegoś? - Zapytał.
- Wystarczy mi Twoja bliskość.
Zawszę kiedy jest przy mnie czuję się bezpiecznie. Za każdym razem, kiedy jego usta stykają się z moimi zakochuję się od nowa. Kocham jego perfumy, bo przeważnie tak się wyperfumuje, że z daleka go czuć. Ufam mu jak nikomu..
Podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
- Bardzo Cię kocham. - Powiedziałam. Właśnie teraz podniósł moją głowę i pocałował mnie. Pocałunek był długi i delikatny.
- A ja Ciebie. - Odparł z uśmiechem.
- Skąd ja Cię mam?
- Ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- Czyli to taki magnes?
- Można tak ująć.
- Musi być naprawdę duży, skoro coraz bardziej nas do siebie ciągnie.
- Ty i Twoje poczucie humoru - zaśmiał się - ale masz rację. Z dnia na dzień kocham Cię jeszcze bardziej. - dokończył.
- Przecież mówię. - Uśmiechnęłam się, a Piotr znów mnie pocałował.
Położyliśmy się na łóżku.

25. Nowy problem.


Nachyliłem się i czule pocałowałem Martynę. Spojrzałem w jej brązowe oczy. Były takie śliczne.
- Dasz radę dojść do samochodu?
- Tak Piotruś, chodźmy.
Powoli ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kilka minut później byliśmy na parkingu. Otworzyłem drzwi i pomogłem wejść Martynie.
- Gdzie sobie pani życzy?- Zapytałem siadając na miejscu kierowcy. Chciałem odciągnąć myśli od sytuacji.

Martyna siedziała na kanapie. Była czymś zasmucona. Postanowiłem jednak, że zostawię ją przez chwilę samą... Zacząłem zastanawiać się co byłoby, gdybym jej nie poznał? Dalej oglądałbym się za wszystkimi dziewczynami? Tego nie wiem i już się nie dowiem. Mimo tego jestem o wiele bardziej szczęśliwy niż kiedyś. Wiem jedynie, że nie byłoby mnie tu i teraz. Nie byłoby tyle cudownych chwil. Nie byłoby tego wspaniałego uczucia. Po prostu nie byłoby nas. Za to wszystko jestem jej bardzo wdzięczny. Nauczyła mnie jak bezgranicznie kochać drugą osobę.
Wróciłem do Martyny i usiadłem koło niej.
- Wydaje mi się czy jesteś smutna? - powiedziałem z zaciekawieniem.
- Czemu to wszystko nam się przytrafia? - powiedziała smutno.
- Martyna, przecież to mógł być każdy.
- Nie każdy ma takiego ojca. - odpowiedziała ze łzami w oczach.
Przytuliłem dziewczynę, a ona oparła swoją głowę o moje ramię.
- Dziękuje, że jesteś ze mną. - Powiedziała cichym głosem pochlipując.
Było około 22. Martyna spała od dwóch godzin. A ja? Nie mogłem zasnąć. Kręciłem się z boku na bok, myśląc o... Właśnie. Nie chciałem o tym myśleć, jednak wszystko kierowało się ku temu. Co jeśli to moja wina? Może to przeze mnie Martyna mogła stracić dziecko? Nie opiekowałem się nią jak trzeba? Czy to wszystko nie dzieję się za szybko? Minęła 23... 24... Ciągle nie spałem.


Rano czułem się fatalnie. Jakbym przebiegł maraton. Martyna jeszcze spała. Nic dziwnego, była dopiero 5:20. Wypiłem kawę i pocałowałem dziewczynę w czoło na pożegnanie. Pół godziny później byłem już w stacji.
- Dzień dobry doktorze. - Powiedziałem do siedzącego za biurkiem Wiktora. Nie był on jednak sam. Na przeciwko niego siedział mężczyzna w okularach. Nie zastanawiając się jednak, poszedłem się przebrać. Kilka minut później przyszedł Adam.
- Stary co to za facet? - Zapytałem.
- Sam nie wiem. Pierwszy raz go widzę. Chodź już, mamy wezwanie.
Kilkanaście minut później mogliśmy już wracać do bazy.
- 21S pacjent odmówił przewiezienia do szpitala. - Powiedział Wiktor do centrali. Chwilę potem, mieliśmy jednak kolejne wezwanie... Kilka godzin później udało nam się w końcu wrócić. Nie na długo zresztą.
- Dwa samochody zderzyły się w centrum. Kilka osób jest rannych.
- Przyjąłem, jedziemy.
- Coś dzisiaj mamy dużo tych wyjazdów. To już chyba dziesiąte! - Powiedziałem.
- Dwunaste. - Dodał Adam.
- Liczyłeś? - Zaśmiałem się.
- Strzelałem.
- Dobra, koniec tych żartów, chodźcie już... - Odparł Wiktor.
W ciągu tego dnia mieliśmy jeszcze kilka wezwań. Przebrałam się z powrotem w swoje ciuchy i wyszedłem z bazy. Wsiadając do samochodu wybrałem numer do Martyny.
- Cześć kochanie - powiedziałem. - Jak się czujesz?
Wyjeżdżając z parkingu, nie zauważyłem samochodu z naprzeciwka. Zatrzymałem się w ostatniej chwili. Wysiadł z niego mężczyzna. Wyglądał mi znajomo.
- Co pan wyprawia! To jest droga, a nie plac zabaw! - Krzyknął oburzony i poszedł sprawdzić czy na jego samochodzie nie ma żadnego wgniecenia ani zarysowania.
- Przecież nic się nie stało. - Powiedziałam.
- Wie pan ile ten samochód kosztował? Kto w ogóle dał panu prawo jazdy!
- Ale niech się pan nie denerwuje, to tylko na zdrowie szkodzi.
- Doskonale wiem co szkodzi na zdrowie w przeciwieństwie do pana! Do widzenia! - Krzyknął i wrócił do swojego samochodu.
- Do widzenia. - Powiedziałem i również wróciłem do samochodu.


Cały dzień przeleżałam w łóżku. Czułam się źle. Nie tylko z powodu złego samopoczucia, ale też samotności. Przez cały dzień z nikim nie rozmawiałam. Brzuch bolał mnie przez cały czas. Na szczęście nie tak mocno. Myślałam o moim dziecku. Nie zniosłabym poronienia. Zastanawiałam się też, jakie znaczenia miał ten sen? Czy to prawda? Czy faktycznie poronię? Boję się. Najzwyczajniej w świecie się boję. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni. Musiałam wziąć tabletki. Poczułam się gorzej. Nie miałam siły wrócić z powrotem do pokoju. Usiadłam na krześle. W tym momencie usłyszałam trzask drzwiami.
- Piotrek? - Próbowałam krzyknąć. Chłopak natychmiast pojawił się w progu kuchennych drzwi. - Pomożesz mi?
- Pewnie. Co Ty tu robisz? Przecież miałaś leżeć.
Piotr pomógł mi wstać i dojść do łóżka.
- Oj, Martynka...

24. Będzie dobrze.


Tykanie zegara było coraz bardziej nie do zniesienia. Kilkanaście minut spędzonych na szpitalnym korytarzu wydawało się wiecznością. Nie wiedziałem co dzieje się z Martyną, a świadomość o możliwości poronieniu dziewczyny dołowała mnie jeszcze bardziej. W końcu z sali wyszła Marta.
 - Co z nią? - Spytałem.
- Będzie dobrze. - Uśmiechnęła się sztucznie.
- Marta nie strasz mnie.
- Prosiła, aby Ci na razie niczego nie mówić.
- To znaczy, że się obudziła?
- Tak, niczego więcej nie mogę Ci jeszcze niestety powiedzieć, przepraszam. - Kobieta odeszła. Nikt nie chciał udzielić mi informacji o Martynie i dziecku. Usiadłem z powrotem na krześle. Przypomniał mi się jej sen. A co jeśli to prawda? Co jeśli naprawdę stracimy dziecko? Siedziałem tak przez najbliższą godzinę. Nagle w korytarzu zobaczyłem rodziców dziewczyny. Wiedziałem, że nie obejdzie się bez kłótni. Tak też było.
- Co z nią? - Dopytywał się ojciec.
- Nie wiadomo.
- Bo nie umiesz czegoś dowiedzieć! - Zdenerwował się.
- Niech się pan tak nie denerwuje. I tak już Martyna jest tutaj przez pana. - Ojciec Martyny spojrzał na mnie wrogo, po czym poszedł do lekarza.
- Nic panu nie powiedzą. - Jedynie krzyknąłem. Miałem rację. Po chwili mężczyzna wrócił, burcząc coś pod nosem.
- Zachciało wam bawić w rodziców, to teraz macie! - powiedział do mnie ciszej niż zwykle, ale gorzko.
Darowałem sobie odpowiedź.
Znów usiadłem na swoim krześle, zastanawiając się co jest w tym wszystkim złego. Minęła kolejna godzina czekania. Dlaczego to wszystko tyle trwa? Powoli wydawało mi się, że przesiedzę tu całą noc. Jednak na końcu drugiego korytarza dostrzegłem Martę. Powiedziała, że niedługo będę mógł do niej wejść.
- Chciałabym Ci jeszcze coś powiedzieć. - Przeszliśmy do gabinetu na przeciwko.
- Coś się stało?
- Nie, ale... - Tu na chwile się zacięła. - Ciąża Martyny jest zagrożona.
- To znaczy, że..
- Nie Piotrek. Przez jakiś czas musi się po prostu oszczędzać.
- Rozumiem. To może ja już do niej pójdę.
- Piotrek jeszcze jedno, Wiktor nie może się do Ciebie dodzwonić. Prosił, byś do niego oddzwonił w wolnej chwili. - Dodała na końcu. Z tego pośpiechu nie zabrałem ze sobą telefonu. Jednak nie myślałem teraz o tym. To co powiedziała Marta wydawało mi się odległą rzeczywistością... Humor mi się nieco poprawił, kiedy w końcu pozwolono mi wejść do Martyny. Smutna leżała na łóżku.
- Jak się czujesz?
- Lepiej. - Powiedziała cichym głosem. - Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Nie chciałam
Cię martwić.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś zbyt dobra. - Uśmiechnąłem się.
- Dowcipnisiu! - Udało mi się ją pocieszyć. Przez kilka minut panowała cisza. Spoglądaliśmy sobie głęboko w oczy. Milczenie przerwała wchodząca Marta.
- Mam wyniki ostatnich badań. - Powiedziała. - Najlepsze nie są ale z pewnością możesz wracać do domu.
-Dzięki, jesteś wspaniała. - Ucieszyła się Martyna.
- Jak będziesz wychodziła, przyjdź proszę jeszcze do mnie na chwilę. Muszę z Tobą porozmawiać.
- Oczywiście, mam się bać?
- Może... - Odparła i tajemniczo wyszła z sali. Ewidentnie jest czymś zasmucona... Pomogłem Martynie wstać z łóżka. Była jeszcze słaba. Ledwo trzymała się na nogach. Powoli wyszliśmy z pokoju. Na korytarzu czekali rodzice dziewczyny.
- Martynka! Jak się czujesz? -Zapytała troskliwie jej matka.
- Bywało lepiej. - Odpowiedziała obojętnie. Wiedziałem, że nie chce z nimi rozmawiać. Przecież to właśnie przez nich mogła stracić dziecko.
- Co ty narobiłaś? Zniszczyłaś sobie całe życie! - Krzyknął ojciec.
- Niech pan już lepiej nic nie mówi! - Odezwałem się. Martyna szła wolno, trzymając się mnie. Jedną ręką trzymała się za brzuch.
- Wszystko dobrze?
- Tak Piotruś, chodźmy.
Gabinet, w którym znajdowała się Marta, znajdował się na drugim końcu szpitala. Po dłuższej chwili, byliśmy we właściwym miejscu.
-Możesz mnie puścić, poradzę sobie. - Zdecydowała Martyna. Ostrożnie zabrałem swoje ręce, a dziewczyna, podpierając się ściany, weszła do izby przyjęć. Usiadłem obok starszego mężczyzny. Cóż, zapach nie był zbyt przyjemny... Kilka minut później korytarzem przechodził Wiktor.
- Piotr, co z Martyną? - Zapytał z pośpiechu.
- Jej ciąża jest zagrożona. - Powiedziałem bez zastanowienia.
- Ciąża?
Całkiem zapomniałem, że Wiktor o niczym nie wie. Martyna nie chciała mu na razie mówić. Lekarz zatrzymał się zdziwiony.
-Martyna jest w ciąży.
- Dobra Piotrek, muszę lecieć, mam wezwanie. Pogadamy jutro. - Odszedł szybkim krokiem. - Aha i nie spóźnij się.


Weszłam do izby. Marta miała akurat pacjenta. Usiadłam na najbliższym krześle. Czułam się słabo. Choroba i myśl o możliwości poronieniu przytłaczały mnie jeszcze bardziej.
- ... TK głowy, kręgosłupa, brzucha i monitorujemy ciśnienie. Zabieramy panią na OIOM. - Powiedziała Marta do pielęgniarek. - Martyna już jesteś. - Kobieta usiadła na przeciwko.
- Chciałaś ze mną porozmawiać.
- Tak, dobrze, że jesteś. - Zmartwiła się. - Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji?
- Pewnie, że tak, tylko nie rozumiem czemu jesteś taka przygnębiona?
- Nie możesz stracić tego dziecka. - Powiedziała prawie ze łzami w oczach.
- Marta co się dzieję?
- Nie możesz, rozumiesz?
- Marta, ale ja wiem...
- Obiecaj mi, że zrobisz wszytko abyś nie poroniła? - Spojrzałyśmy sobie w oczy. Wszystkie wypowiedziane słowa bardzo mnie poruszyły. Po policzku spłynęła mi kropla łez.
- Obiecuje... Proszę, powiedz mi co się stało.
- To nie jest najlepszy moment.
- Jeśli nie teraz, to kiedy?
- Musisz się teraz bardzo oszczędzać, nie denerwować. Przez kilka najbliższych dni leż ciągle w łóżku. - Właśnie teraz Marta rozpłakała się.
- Nie płacz. - Powiedziałam i przytuliłam ją.
- Kilka lat temu zaszłam w ciąże. - Mówiła. - Na początku wszystko było dobrze. Pewnego dnia poszłam odwiedzić koleżankę, kiedy wracałam było już ciemno... Gdybym weszła kilka minut wcześniej!
- Nie płacz.
- Właśnie wtedy był ten wypadek. Podeszłam aby pomóc i... - Zawahała się. - Nagle wyjechał ten samochód...
- Nic już nie mów. Obiecuję, że zrobię wszystko co tylko mogę. Nie płacz.
- Nic nie dało się już zrobić, dlatego tak bardzo chce, aby choć Tobie się udało.
- Rozumiem. Przyjdź do nas jutro na kawę, porozmawiamy spokojnie.
- Jutro mam dyżur. Chyba, że dopiero po 19?
- Mam teraz dużo wolnego czasu. - Próbowałam pocieszyć Martę. - Wpadaj kiedy tylko chcesz.
Kobieta uśmiechnęła się. Pożegnałam się i wróciłam do Piotrka. 


Drzwi do izby otworzyły się. Zerwałem się z krzesła i pomogłem Martynie. Nagle dziewczyna zatrzymała się. Spojrzała na mnie z niewinnym wzrokiem i położyła swoją dłoń na moim policzku.
- Wiesz, że zrobię dla Ciebie wszystko? - Powiedziałem z uśmiechem.
- Nie trzeba wszytko.
- Tylko co?
- Tylko mnie kochaj...

23. Tajemniczy sen...


"Była wczesna wiosna. Wybrałam się na spacer do parku. 
Na jednaj z alejek spotkałam Adama z Basią.
Byli szczęśliwi, trzymali się za ręce, jednak na mój widok przestali się uśmiechać.
Ja również byłam smutna. Miałam ochotę płakać.
Nikt nic nie mówił.
Patrzyliśmy na siebie chcąc coś powiedzieć, jednak żadne z nas nie znało odpowiednich słów, aby wyrazić co czuje.
Staliśmy tak przez parę chwil, po czym Adam podszedł i położył swoją rękę na moim ramieniu. 
- Wszystko będzie dobrze. - powiedział próbując mnie pocieszyć. 
Jego słowa doprowadziły mnie do płaczu. 
Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że poroniłam." - Właśnie wtedy się obudziłam. Przecież to tylko sen, pomyślałam. Chciałam pójść spać dalej, jednak nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam o tej sytuacji ze snu... A jakby to stało się na prawdę?
Kiedy obudziłam się rano, nie czułam się najlepiej. Poszukałam wzrokiem Piotrka po pokoju. Stał koło drzwi. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego.
- Dzień dobry królewno. - powiedział z uśmiechem.
Ja jednak nic nie odpowiedziałam. Przytuliłam się do niego mocno i zaczęłam płakać.
- Martynka, co się stało. - zapytał gładząc ręką moje włosy.
- Śniło mi się, że... - nie chciałam o tym mówić. - Straciliśmy dziecko.
Przez moment panowała cisza.
- To tylko sen. - powiedział całując mnie w czoło. - Masz gorączkę. Idź się połóż, przyniosę Ci herbatę.
Posłuchałam Piotrka i wróciłam do łóżka. Chwilę później mogłam już wypić ciepłą herbatę. Smaczna. Z cytryną.
Zmierzyłam sobie temperaturę.
- Mówiłem, żeby pojechać do lekarza. - postawił na swoim Piotrek.
Faktycznie byłam chora.
- Niech Ci będzie. - powiedziałam.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Leśnej Góry. Miałam anginę, co było dość dziwne, bo gardło nie bolało mnie ani odrobinę. Dostałam parę tabletek i zwolnienie na kilka dni. Po 2 godzinach wróciliśmy do domu moich rodziców.
- I co Martynka? - zapytała zatroskana mama.
- Nic takiego, to tylko angina. - odparłam.
- W Twoim stanie to niebezpieczne.
- Jak to w moim stanie? - zaciekawiłam się.
Zaczęłam myśleć, że moja mama podejrzewa u mnie ciąże.
- N, no jesteś chora, więc... - zaczęła się wykręcać.
Uśmiechnęłam się jakbym chciała dać jej znak, że nie wychodzi jej to najlepiej.
Weszłam do kuchni, aby wziąć przepisane tabletki. Spotkałam tam ojca.
- Cześć tato. - powiedziałam.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Przy obiedzie również panowała cisza. Słychać było tylko dźwięk obijających się co chwilę sztućców i żucia jedzenia. Dopiero kiedy mamie przypomniała się obiecana rozmowa zaczęliśmy konwersację.
- Martyna, miałaś powiedzieć nam o Piotrku. - powiedziała popijając sokiem pomarańczowym.
Piotrek zarumienił się.
- Właściwie to nie tylko o nim. - uśmiechnęłam się. - Piotrek i ja...
Kątem oka widziałam srogie spojrzenie ojca. Wiedziałam już, że to nie wróży nic dobrego.
- Piotrek i ja jesteśmy zaręczeni.
- Co? - krzyknął tata.
- To co słyszałeś. - odpowiedziałam pewna siebie.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś już z Marcinem?
- Uspokój się. - szturchnęła go mama a po chwili szepnęła mu do ucha - nie wypada tak... - Następnie powiedziała - gratuluję!
- I jeszcze może powiesz, że jesteś z nim w ciąży. - powiedział oburzony tata.
- Tak. - moje kąciki ust lekko się podniosły.
- Czy to kompletnie oszalałaś? - gwałtownie wstał od stołu.
- Nie, nie oszalałam! - również wstałam. Po prostu nie możesz znieść myśli, że jestem szczęśliwa!
- Jak ty sobie to dalej wyobrażasz? Masz dopiero 25 lat! Zepsułaś sobie całe życie!
- To moje życie, a z Marcinem nie układało mi się od dawna!
- Niech pan jej tak nie traktuje! - po chwili wtrącił się Piotrek.
- Piotrek daj spokój. - powiedziałam kładąc rękę na jego ramieniu, a następnie zwracając się do ojca - Za co mnie tak nienawidzisz?
- Martyna. - spojrzała na mnie mama.
- Co Martyna? - po policzkach spłynęły mi łzy, złapałam się za brzuch. - Przez całe życie miał do mnie pretensje. Nigdy nic mu nie pasowało...
Nie mogłam dokończyć. Poczułam silny ból brzucha. Był nie do wytrzymania. Sunęłam się na podłogę.
- Jest pan z siebie zadowolony? - krzyknął Piotrek. - Martyna uspokój się. - zwrócił się do mnie.
Wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę. Do moich oczu napłynęło jeszcze więcej łez. Z każdą kolejną sekundą, ból nasilał się. Nie byłam w stanie dłużej wytrzymać. Widziałam wszystko za mgłą, a dźwięk stawał się coraz bardziej tłumiony i cichszy.




Widziałem odpływające oczy Martyny. Zemdlała. Wziąłem ją na ręce i pobiegłem do samochodu.
Wymijałem wszystkie samochody, aby tylko dotrzeć jak najszybciej do szpitala. Bałem się, że Martyna może poronić. Jednak starałem się nie dopuszczać takiej myśli. Na szpitalnym korytarzu zobaczyłem Wiktora z Adamem.
- Piotrek, co ty tu robisz? - zdziwili się na widok Martyny w moich rękach. - Co się stało?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem czasu na wyjaśnianie. W końcu doszłem do izby przyjęć. Otworzyłem drzwi. Oprócz Marty i kilku pielęgniarek nikogo więcej nie było.
- Piotr, co się stało. - zapytała Marta.
- Martyna jest w ciąży. - mówiłem kładąc ją na łóżku. - Rozbolał ją brzuch i straciła przytomność.
- Dobra, to pierwszy raz? - zaczęła ją badać.
- Nie już od dłuższego czasu, kiedy się zdenerwuje...
- Zabieramy ją na badanie, możliwe, że mogła poronić - przerwała mi Marta ze smutkiem w oczach.
Musiałem wyjść. Kiedy dojechaliśmy na oddział Martynę zabrano na badania. Nie mogłem wejść do środka. Usiadłem na krześle, oparłem głowę na rękach, powtarzając sobie w głowie "Będzie dobrze"...