23. Tajemniczy sen...
"Była wczesna wiosna. Wybrałam się na spacer do parku.
Na jednaj z alejek spotkałam Adama z Basią.
Byli szczęśliwi, trzymali się za ręce, jednak na mój widok przestali się uśmiechać.
Ja również byłam smutna. Miałam ochotę płakać.
Nikt nic nie mówił.
Patrzyliśmy na siebie chcąc coś powiedzieć, jednak żadne z nas nie znało odpowiednich słów, aby wyrazić co czuje.
Staliśmy tak przez parę chwil, po czym Adam podszedł i położył swoją rękę na moim ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedział próbując mnie pocieszyć.
Jego słowa doprowadziły mnie do płaczu.
Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że poroniłam." - Właśnie wtedy się obudziłam. Przecież to tylko sen, pomyślałam. Chciałam pójść spać dalej, jednak nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam o tej sytuacji ze snu... A jakby to stało się na prawdę?
Kiedy obudziłam się rano, nie czułam się najlepiej. Poszukałam wzrokiem Piotrka po pokoju. Stał koło drzwi. Wstałam z łóżka i podeszłam do niego.
- Dzień dobry królewno. - powiedział z uśmiechem.
Ja jednak nic nie odpowiedziałam. Przytuliłam się do niego mocno i zaczęłam płakać.
- Martynka, co się stało. - zapytał gładząc ręką moje włosy.
- Śniło mi się, że... - nie chciałam o tym mówić. - Straciliśmy dziecko.
Przez moment panowała cisza.
- To tylko sen. - powiedział całując mnie w czoło. - Masz gorączkę. Idź się połóż, przyniosę Ci herbatę.
Posłuchałam Piotrka i wróciłam do łóżka. Chwilę później mogłam już wypić ciepłą herbatę. Smaczna. Z cytryną.
Zmierzyłam sobie temperaturę.
- Mówiłem, żeby pojechać do lekarza. - postawił na swoim Piotrek.
Faktycznie byłam chora.
- Niech Ci będzie. - powiedziałam.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Leśnej Góry. Miałam anginę, co było dość dziwne, bo gardło nie bolało mnie ani odrobinę. Dostałam parę tabletek i zwolnienie na kilka dni. Po 2 godzinach wróciliśmy do domu moich rodziców.
- I co Martynka? - zapytała zatroskana mama.
- Nic takiego, to tylko angina. - odparłam.
- W Twoim stanie to niebezpieczne.
- Jak to w moim stanie? - zaciekawiłam się.
Zaczęłam myśleć, że moja mama podejrzewa u mnie ciąże.
- N, no jesteś chora, więc... - zaczęła się wykręcać.
Uśmiechnęłam się jakbym chciała dać jej znak, że nie wychodzi jej to najlepiej.
Weszłam do kuchni, aby wziąć przepisane tabletki. Spotkałam tam ojca.
- Cześć tato. - powiedziałam.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Przy obiedzie również panowała cisza. Słychać było tylko dźwięk obijających się co chwilę sztućców i żucia jedzenia. Dopiero kiedy mamie przypomniała się obiecana rozmowa zaczęliśmy konwersację.
- Martyna, miałaś powiedzieć nam o Piotrku. - powiedziała popijając sokiem pomarańczowym.
Piotrek zarumienił się.
- Właściwie to nie tylko o nim. - uśmiechnęłam się. - Piotrek i ja...
Kątem oka widziałam srogie spojrzenie ojca. Wiedziałam już, że to nie wróży nic dobrego.
- Piotrek i ja jesteśmy zaręczeni.
- Co? - krzyknął tata.
- To co słyszałeś. - odpowiedziałam pewna siebie.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś już z Marcinem?
- Uspokój się. - szturchnęła go mama a po chwili szepnęła mu do ucha - nie wypada tak... - Następnie powiedziała - gratuluję!
- I jeszcze może powiesz, że jesteś z nim w ciąży. - powiedział oburzony tata.
- Tak. - moje kąciki ust lekko się podniosły.
- Czy to kompletnie oszalałaś? - gwałtownie wstał od stołu.
- Nie, nie oszalałam! - również wstałam. Po prostu nie możesz znieść myśli, że jestem szczęśliwa!
- Jak ty sobie to dalej wyobrażasz? Masz dopiero 25 lat! Zepsułaś sobie całe życie!
- To moje życie, a z Marcinem nie układało mi się od dawna!
- Niech pan jej tak nie traktuje! - po chwili wtrącił się Piotrek.
- Piotrek daj spokój. - powiedziałam kładąc rękę na jego ramieniu, a następnie zwracając się do ojca - Za co mnie tak nienawidzisz?
- Martyna. - spojrzała na mnie mama.
- Co Martyna? - po policzkach spłynęły mi łzy, złapałam się za brzuch. - Przez całe życie miał do mnie pretensje. Nigdy nic mu nie pasowało...
Nie mogłam dokończyć. Poczułam silny ból brzucha. Był nie do wytrzymania. Sunęłam się na podłogę.
- Jest pan z siebie zadowolony? - krzyknął Piotrek. - Martyna uspokój się. - zwrócił się do mnie.
Wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę. Do moich oczu napłynęło jeszcze więcej łez. Z każdą kolejną sekundą, ból nasilał się. Nie byłam w stanie dłużej wytrzymać. Widziałam wszystko za mgłą, a dźwięk stawał się coraz bardziej tłumiony i cichszy.
Widziałem odpływające oczy Martyny. Zemdlała. Wziąłem ją na ręce i pobiegłem do samochodu.
Wymijałem wszystkie samochody, aby tylko dotrzeć jak najszybciej do szpitala. Bałem się, że Martyna może poronić. Jednak starałem się nie dopuszczać takiej myśli. Na szpitalnym korytarzu zobaczyłem Wiktora z Adamem.
- Piotrek, co ty tu robisz? - zdziwili się na widok Martyny w moich rękach. - Co się stało?
Nie odpowiedziałem. Nie miałem czasu na wyjaśnianie. W końcu doszłem do izby przyjęć. Otworzyłem drzwi. Oprócz Marty i kilku pielęgniarek nikogo więcej nie było.
- Piotr, co się stało. - zapytała Marta.
- Martyna jest w ciąży. - mówiłem kładąc ją na łóżku. - Rozbolał ją brzuch i straciła przytomność.
- Dobra, to pierwszy raz? - zaczęła ją badać.
- Nie już od dłuższego czasu, kiedy się zdenerwuje...
- Zabieramy ją na badanie, możliwe, że mogła poronić - przerwała mi Marta ze smutkiem w oczach.
Musiałem wyjść. Kiedy dojechaliśmy na oddział Martynę zabrano na badania. Nie mogłem wejść do środka. Usiadłem na krześle, oparłem głowę na rękach, powtarzając sobie w głowie "Będzie dobrze"...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz