
Martyna zaczęła płakać, nie odzywała się. Była przestraszona. Zacząłem również szarpać tego całego Marcina.
- Zostaw ją! - krzyczałem.
Nagle przyszła ochrona, widząc to chłopak puścił Martynę. Wychodząc powiedział:
- Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Podbiegłem do Martyny, która siedziała w koncie. Była cała zapłakana i wystraszona.
- Choć wychodzimy stąd. Dzisiaj przenocujesz u mnie - powiedziałem z troską.
Wahała się, ale zgodziła. W końcu wątpię, aby chciała sama zostać w domu, w nocy, bez wsparcia.
W drodze powrotnej Martyna nie odzywała się. Próbowałem ją pocieszyć, opowiadać żarty. Po kilku minutach byliśmy w domu. Martynka usiadła na kanapie i znów płakała. Usiadłem koło niej.
- Dlaczego on Cię tak traktuje? - zapytałem ze smutkiem.
- Nigdy taki nie był. Od pewnego czasu zaczął pić, - zaszlochała. - A kiedy jest pod wpływem alkoholu jest zupełnie innym człowiekiem. To nie był pierwszy raz - powiedziała zrozpaczona Martyna.
Po tym czego się dowiedziałem zabrakło mi słów.

Nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Przytuliłam się do Piotrka.
- A to za co? - zapytał uśmiechnięty.
- Za wszystko - odpowiedziałam.
Wtuliłam się w jego ramię i momentalnie zasnęłam.
*Następnego dnia*
Obudziłam się wcześnie, jeszcze przed Piotrkiem. Ubrałam się i wyszłam. Zostawiłam kartkę z napisem ''do zobaczenia w pracy, dziękuję", ponieważ nie chciałam go budzić tylko po to, by mu podziękować. Poszłam do swojego mieszkania. Kiedy otwierałam zamek w drzwiach, bałam się co za chwilę zobaczę. Przecież mieszkałam razem z Marcinem. Nie chciałam tu zachodzić ale musiałam przebrać się w czyste ubranie. W mieszkaniu nikogo nie było. Był tylko wielki bałagan. Wzięłam pierwsze lepsze ubranie z szafy, weszłam do łazienki, przemyłam twarz, rozczesałam włosy, założyłam czyste ubranie i wyszłam.
*Pół godziny później*
- Martynka! - usłyszałam głos Piotrka - czemu poszłaś tak wcześnie, przecież zawiózłbym cię.
- Wiem, przepraszam. Musiałam jeszcze zajść do swojego mieszkania. - odpowiedziałam zmieszana.
Staliśmy jeszcze przez chwile. Na parking szpitala wjechał Wiktor.
- A co wy tu jeszcze robicie? Zaraz zaczynamy! - rzekł rozwścieczony Wiktor.
Poszliśmy się przebrać. Przez następne około pięć minut nic się nie działo, oprócz tego, że mieliśmy wezwanie do kobiety, która zasłabła w pracy. Na szczęście nie było to nic poważnego. Szybko wyjechaliśmy z pacjentką do szpitala i mieliśmy chwilę przerwy. Zdążyłam pójść do toalety. Gdy wróciłam, zobaczyłam koło wjazdu dla karetek biegnącego mężczyznę z bukietem róż. Cóż, był to Marcin....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz